Dirty Dancing – reż. Emile Ardolino
You can dance w oprawie fabularnej. Dość interesującej. Patric Swayze w roli tancerza, który musi nauczyć tańczyć Jennifer Grey, by wespół z nią wygrać konkurs i się zakochać. Oczywiście związek nie odpowiada opiekuńczemu tacie (niesłusznie obwinia Swayzea), co wszystko komplikuje, bo jest dobrym kolegom pracodawcy tancerza Patricka. Wtedy film był tak bardzo rozchwytywany, jak i znośny. Po pierwsze muzyka – w całym soundtracku do filmu nie ma ani jednego fałszywego kawałka. Każdy pasuje do sceny, w której występuje, i świetnie się go słucha osobno. Po drugie – nie było wtedy takiej histerii na tańczenie jak w dzisiejszych czasach. Dzisiaj każdy chce być tancerzem, a w dodatku gwiazdą. Podwójna tragedia. Wtedy kroj już tylko od Tańca z gwiazdami. Ale jak z filmem.. Zrobiony bardzo ciekawie – ukazuje w ciekawy sposób problem nadgorliwych rodziców, którzy nie mogą pogodzić się z losem, że ich córeczka dorasta i – jakie to straszne! – chce samodzielnie wybrać sobie partnera. Poza tym miło widzieć Swazyea w dobrej formie, bo ta ostatnio go opuściła – i nie mam tu na myśli kondycji aktorskiej. W dodatku, muzyka to naprawde idealnie dobrana kompozycja.